piątek, 4 października 2013

SYBERIADA MOJA

Wielu z nas ma swoją Syberiadę.
Pożółkłe listy stamtąd, strzępy telegramów, jakieś fotografie a w nich zapisana miłość Ojczyzny, wielka tęsknota, czasem strach, czasem ból a czasem zwykłe zmartwienie jak przeżyć, jak znaleźć cokolwiek do zjedzenia, jak się ogrzać, jak kontakt ze swoimi nawiązać.

Wyciągnęłam rodzinne pamiątki.
Smutne historie o bliskich, wyrwanych z Ojczyzny i z domu, wywożonych w bydlęcych wagonach, nieludzko traktowanych a czasem w bestialski sposób mordowanych
Jedni wrócili stamtąd, inni - nie.

Moja Syberiada to historia pradziadka Franciszka, jego córki Wandzi, jego syna Stasia i jego wnuka Zbysia.

Rok 1940.
Złoczów akurat okupują Rosjanie.
Ciemna noc i nagle łomotanie do drzwi, w domu starsze małżeństwo z córka. Nie ma co się kryć, i tak drzwi rozwalą. Wpadają z hałasem, dwóch młodych ciubaryków. Nu dawaj – zabierają Franciszka i Wandzię, z łaski dają 10 minut na zabranie podręcznych rzeczy i popychają kolbami wrzeszcząc – swołocz !!!
Ludwikę zostawiają, chora babcia nie jest im do niczego potrzebna, oni chcą Franciszka, chcą Wandy, chcą polską inteligencką swołocz wytępić jak pluskwy. Za co ? za to, że w sądzie pracować się ośmieliła.


   


Takich starszych panów z wąsami nienawidzą do granic możliwości. Takich panów pod ścianę albo na białe niedźwiedzie.


    


Takie delikatne panienki to dla nich wróg, swołocz grożna dla tamtego syatemu, tak grożna, że trzeba się jej natychmiast i bezwarunkowo pozbyć.

Ze Lwowa wyrusza transport.
W Złoczowie doładowują, upychają na siłę przeładowane wagony. Ludzie ściśnięci jak śledzie, jakieś prycze, jakieś koce, na środku podłogi dziura w wiadomym celu. Jeśli po drodze ktoś umrze nie zatrzymują się, jedzie z żywymi aż do przystanku a przystanki rzadko.

Najpierw jest bezdenna rozpacz a potem starają się jakoś zebrać, jakoś przetrwać. Zaczynają odnajdywać się w tamtym okrutnym świecie. Świat przeciwieństw i kontrastów, jest kat - jest wybawca.
Tamci zwykli ludzie mają wielkie serca sami czasem od ust sobie odbiorą i podzielą się z przybyszami.

Trzeba żyć, trzeba przeżyć. Kobiety idą do lasu, w  czterdziesto stopniowym mrozie zbierają żywicę. W powietrzu oddech zamarza. Mężczyznom przypadają kopalnie, zwykle kopalnie ołowiu.
Miejscem nadziei jest wtedy pocztowyj jaszczik. Tam przychodzą wieści z dalekiej ojczyzny, od rodziny której nie ma się nadziei zobaczyć.





Wszyscy szukają swoich, na początku nie wiadomo kto ocalał, kogo gdzie zawieżli, komu udało się w Ojczyżnie pozostać.

A potem życie normalnieje, stała walka z głodem, chłodem, chorobami, donosicielami.
Pradziadzio Franciszek, kiedyś dumny i silny mężczyzna, przeżył na Syberii tylko pół roku i to właściwie przeżył tylko dzięki Wandzie, która chorym ojcem się zaopiekowała.
Pisał listy, długie piękne listy do całej rodziny, do Ludwisi, ukochanej żony, do swoich siedmiu córek, które w Ojczyżnie zostały i do synów.


 


                  Syberia Borowoje 20.9.1940

To fragment listu Franciszka do Walerii, mojej babci a jego córki. Są tu całusy dla ukochanej wnuczki Danusi. Danusia, moja mamusia, miała wtedy sześć lat i była ulubienicą całej rodziny.

Wandzia sprzedawała wszystko, co mieli przy sobie i co jakimś cudem rodzina przesyłała. Kupowała za to kartofle i cebule, jeden raz kupiła nawet najprawdziwszą kurę i ugotowała Franciszkowi rosół.
O tym rosole cała rodzina czytała ze łzami. Ale siły starego człowieka opuszczały i nic na to poradzić nie mogła. W dzień swoich 74 urodzin Franciszek położył się do lóżka, postawił obok zdjęcie swoich córek, a potem – umarł.

Wanda została samiuteńka w dalekim i obcym kraju. Pisała listy do domu. Ten o śmierci Franciszka doszedł szybko, potem listy przychodziły coraz rzadziej. Przyszedł rok 1942, kiedy to, po umowie Sikorski – Majski, generał Anders utworzył w Związku Radzieckim Polskie Siły Zbrojne i przystąpił do ewakuacji zarówno wojska jak i cywilnych zesłańców z więzień i łagrów.
Ewakuowali się do Iranu. Nadeszła wyśniona wolność.
Podobno wracała szczęśliwa … nie wróciła. Pamiątki przywiozła rodzinie jej przyjaciółka, też Sybiraczka.
Wandzia chorowała na pęcherz i na każdym przystanku wychodziła z wagonu. Transportu pilnował wtedy młody Rosjanin, znudziło mu się widać i pociągnął za spust - seria była krótka a potem cisza … po chwili pociąg ruszył.
Została w śniegu, na torach, jakieś głodne zwierzę pewnie miało smaczną kolację.

Ojciec i córka - zostali tam, w krainie śniegów, na zawsze.

                                       *

I druga syberyjska historia.

Rok 1940.
Stasiu, syn Franciszka, mieszka w Lublinie ale na wieść o chorującej ciężko mamie jedzie na Kresy do Złoczowa.
A w Złoczowie Rosjanie.

Dla ciubaryków polski oficer to szpion.
W przypadkowej łapance Stasiu dostaje się w łapy Bolszewików. Już oni wiedzą, co zrobić, aresztują pod zarzutem szpiegostwa i - w tiurmu!!

Aresztowanych polskich oficerów osadzali wtedy w więzieniu, na Zamku Sobieskiego a wcześniej przesłuchiwali w NKWD. Moja Mamusia dokładnie pamięta te czasy, mieszkała wtedy na ulicy Legionów, naprzeciwko gmachu NKWD. Nocą słyszała jak pod oknami Rosjanie prowadzili naszych na przesłuchania. Oficerowie śpiewali, wśród nich był jej wujek – Stasiu.

Straszne to były przesłuchania - oficera wkładano do żelaznej szafy, zamiast podłogi szafa miała stalowy ruszt, pod rusztem zapalano ogień i tak zmuszano do zeznań. No – nie tylko tak. Stasiowi połamali jeszcze żebra i powybijali zęby. Mamusia opowiadała, że rodziny mogły zabierać bieliznę więźniów do prania. Wszyscy płakali na koszulami Stasia, całe były we krwi.





Tiurma NKWD – gorod Zołoczew, kwiecień 1940 roku.
Część oficerów rozstrzelano, część wywieziono na Sybir.
Nasz Stasiu był wśród tych drugich.


   


To Stasiu na dalekiej Syberii.
Tak wyglądał skazaniec - polski oficer.

Od chwili zesłania kontakt ze Stasiem się urwał. Rodzina nie wiedziała co się z nim dzieje, nie wiedziała nawet czy żyje, do Stasia nie docierały też wieści z domu. Nie miał pojęcia że na Syberię właśnie wywieźli Zbysia, jego syna.
Takim sposobem w kraju białych niedźwiedzi wylądowały trzy pokolenia mężczyzn z rodu Zielińskich –
dziadek, ojciec i syn. Każdy gdzie indziej.

Aż nadszedł rok 1941 - Generał Anders formował  Polskie Wojsko, z jeńców i zesłańców na Sybir. Porucznik Stanisław stawił się w pierwszym terminie.
Opowiadałam już tu jego historię, opowiadałam o spotkaniu z synem.





To kartki, które do siebie pisali.
Pocztowaja kartoczka – największa radość, znak, że są żywi.





Tak dziwnie i obco brzmią nazwy, Bucharskaja Obłast, Dżałał Abad. Straszny, zimny, obcy świat.
Stasiu i Zbyszek z tamtego świata wrócili.
Ich Syberiada zakończyła się wolnością.


Janusz Zaorski nakręcił dawno wyczekiwany film, oparty na doświadczeniach własnej rodziny.
Nie widziałam filmu, nie wiem jaki jest.

Ale wiem jedno – jest bardzo potrzeby

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz